Kategorie
Wszystkie wpisy

Stawiasz granice, czy pozwalasz się przestawiać?

Do niedawna kiedy czyjś komentarz lub zachowanie mnie raniły, gaslightingowałam samą siebie. Tłumaczyłam sobie, że pewnie ten ktoś nie miał złych intencji, to znowu moja wina, bo to ja za dużo sobie dopowiadam i nadinterpretuję. Wynika to z mojej szczególnej wrażliwości, a niewiele jest ludzi tak wrażliwych, więc nie mogę od każdego wymagać, że będzie potrafił się do mnie dostosować. Bo większości nie ruszy coś, co mnie rusza. Dlatego to ja powinnam nauczyć się odpowiednio reagować, bo mogę kontrolować właściwe tylko moje reakcje na to, co usłyszę. Mam niewielki wpływ na to, co ktoś do mnie powie.

Bałam się mówić, jakie zachowania i słowa do mnie kierowane mi się nie podobają, jakich nie akceptuję, też dlatego, że zastanawiało mnie, na ile należy pozwolić drugiemu człowiekowi na ekspresję i wolność bycia sobą. Obawiałam się, że jak powiem, na przykład: „Słuchaj, przeklinanie kojarzy mi się z agresją, proszę, byś przy mnie starał się nie przeklinać”, to to zostanie odebrane tak, że ja próbuję kogoś wychować i uczyć, jak powinien się zachowywać, wyrażać. Komunikuję tym, że wymagam, by ktoś był taki, jak ja chcę. Ostatnio jednak zrozumiałam, że w zaznaczając swoje granice, nie próbujemy nikogo zmieniać. Mówimy tylko o tym, jak sami chcemy być traktowani. Przecież nie mówię człowiekowi, który przeklina, żeby w ogóle przestał. Niech sobie przeklina wśród ludzi o podobnej ekspresji. Proszę tylko, by unikał niektórych wyrazów przy mnie. Być może nawet dzięki temu nauczy się większej elastyczności i dzięki temu będąc na jakichś oficjalnych spotkaniach, nie będzie miał problemu ze zmianą rejestru.

Zrozumiałam, że stawiając granice nie wymagam od nikogo zmiany, nie ograniczam jego wolności i prawa do bycia tym, kim jest. Przyznaję tylko komuś prawa takie jak sobie, a sobie takie jak komuś – nie większe i nie mniejsze. Uznaję, że mamy takie samo prawo czuć się dobrze i swobodnie w rozmowie i relacji. Bo jesteśmy równoważni, nikt z nas nie jest ważniejszy. Więc nie będę za każdym razem machać ręką, zaciskać zęby i milczeć. Albo, co gorsza, uśmiechać się. Bo ten uśmiech pozbawia mnie siły i znaczenia.

Pamiętam świąteczną rozmowę ze szwagrem. Powiedziałam, że nie chcę być nazywana „lewackim… tfu!”, bo nie odbieram tego jako żart. Nie jest mi do śmiechu i nie chcę za każdym razem, kiedy on mi mówi, że to tylko żarty, myśleć, że coś jest nie tak z moim odbiorem rzeczywistości. Jak mu to powiedziałam, zaczął mówić, żebym się nie przejmowała, bo to on jest głupi, że zbyt długo w życiu tylko rósł, nie rozwijał się. Pomyślał chyba, że ja mu coś komunikuję o nim, podczas gdy ja mówiłam tylko o sobie. Że nie czuję się dobrze z takimi żartami Ale chyba odebrał ten mój sprzeciw tak, jakbym uderzyła w niego i w to, jakim jest człowiekiem i wymagała zmiany, bo takim go nie lubię i nie akceptuję. Tymczasem bardzo go lubię i akceptuję. Nie tylko lubię takich żartów. Bo w taki sposób można by powiedzieć wszystko i obrażać ludzi na wszelkie sposoby, byleby tylko na końcu dodać, że to był żart. Niektórzy wychodzą jeszcze ponad to i kiedy zaprotestujesz, zarzucą ci brak luzu i dystansu do siebie.

Nie pamiętam, żebym coś poważnego straciła albo pozwoliła się wykorzystywać przez to, że za rzadko mówię, czego chcę, na czym mi zależy, a co mi się nie podoba. Traciłam zazwyczaj „tylko” czas. Pamiętam sytuację, ze umawiałam się z dziewczyną na spotkanie. Propozycja spotkania wyszła od niej, ja się dostosowałam. Przygotowałam się, bo spotkanie miało być u mnie. Zrobiłam „szybkie” zakupy w sklepie osiedlowym. Nie pojawiła się. Ani też nie uprzedziła, że się nie pojawi. Sama wypiłam chipsy i zjadłam wino. A może odwrotnie, nie pamiętam. Następnego dnia tłumaczyła, że dzwoniła, tylko były jakieś problemy z połączeniem. Oczywiście, nie było żadnych połączeń ani problemów. Dla mnie to od razu było jasne. Zastanawiam się tylko, czy ona miała wrażenie, że jej uwierzyłam. Czy sprawiam wrażenie osoby, której łatwo można coś wmówić?

Bo nie uważam, żebym była kimś takim. Pamiętam swoje uczucie zażenowania, że ona w ogóle brnie w to tłumaczenie. Bo to mocno poniżej inteligencji nas obu. I że trzeba skończyć szybko tę rozmowę. Odpuściłam. Żałuję. Chyba podświadomie chciałam być znowu tą, która daje, pomaga, rozumie i odpuszcza, przedkładając cudzy komfort nad własny. Co jest jasnym dowodem na brak szacunku do samej siebie. Ale na świadomym poziomie pomyślałam że nie ma sensu udowadniać jej, że wiem, że wcale nie było tak, jak to próbuje mi wmówić. Od razu zaczęłam się zastanawiać, co zrobię przy następnej propozycji spotkania. Czy powiem, że w ogóle nie mam dla niej czasu. A może, że mam półtorej godziny w piątek między 15 a 16.30. I możemy się spotkać tylko tu-i-tu. I albo spotkamy się wtedy i tam, albo wcale i nigdzie. Bo w sumie to mi nie zależy.

Niedarzenie siebie szacunkiem, uwagą i troską może wynikać z głęboko tkwiącego w nas przekonania, że na to nie zasługujemy, że inni i ich oczekiwania są ważniejsze. Potrzeba bycia w grupie, czyli akceptacji, jest jedną z najważniejszych ludzkich potrzeb. Każdy obawia się, że wyląduje na marginesie. Przynależność do grupy daje poczucie bezpieczeństwa.

Jak mówiłam, do tej pory nie odzywając się i nie protestując, pewnie z obawy przed odrzuceniem, traciłam głównie czas. Czasem tylko też twarz. Ale jestem przekonana, że gdyby tylko nadarzyła się okazja, byłabym tą wieczną sekretarką, której dewizą jest ”pracuj do późnej nocy, bez sprzeciwu wykonuj dodatkowe obowiązki, również w weekendy”, Tą, która pamięta, że jak była mała, dziadek, którego podziwiała, wpisał jej do Złotych Myśli: „Bądź pomocna, dobroci pełna, w trudnościach dzielna” I schowała sobie w sercu to zdanie. Odtąd znosi wszystko w przekonaniu, że ktoś doceni jej starania i wyrzeczenia. W końcu zorientują się, że jest głową szefa, a nie jego prawą ręką. I któregoś dnia awansuje. Bo cierpliwość i cichość jest cnotą, a poświęcenie jest najlepszym dowodem przydatności i dobroci. Poza tym warunkiem sukcesu zawodowego, oprócz kompetencji i pracowitości, jest uśmiech na ustach i miłe usposobienie. Owa sekretarka realizuje więc skrupulatnie powyższe i za każdym razem, kiedy szef prosi ją na rozmowę, spodziewa się, że dostanie w końcu tę propozycję awansu.

Ale którego dnia orientuje się, że coś jednak nie działa tak, jak to sobie wyobrażała.

Awans dostaje ten zarozumiały koleś, co pracuje nie dłużej niż rok, a już myśli, że wszystko mu się należy. Co za tupet!

Ale to nie to, że koleś ma za duże ego. On tylko jasno i jednoznacznie postawił sprawę. Powiedział, czego oczekuje. To najwłaściwsza strategia, żeby dostać to, czego się chce i żeby ludzie cię szanowali. Tyczy się to zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

A jak ona podsumowała sobie w głowie tę sytuację? Pomyślała: „Po prostu jestem za dobra”.

I tym samym nic się nie zmieni w jej zachowaniu. Bo jak ma się zmienić, jeśli uległość jest ciągle dowodem dobroci? Nie zaczniemy przecież robić czegoś, co spowoduje, że we własnym mniemaniu staniemy się złe. Jest wiele takich mitów, które sprawiają, że trudno nam zadbać o siebie, choćby: mądrzejszy zawsze ustępuje, złość piękności szkodzi czy dobry człowiek pomoże każdemu, kto go o to poprosi.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.