Widziałam ostatnio grafikę, która zawierała słowa matki osoby z niepełnosprawnością. Mówiła o różnicy między litością a pomocą. O tym, że litość (i litania) niczego nie wnosi, niczego nie zmienia. Lepiej zaoferować coś, co rzeczywiście cokolwiek ułatwi. Jakoś realnie wesprze. Choćby zwykłą rozmowę. Wtedy do mnie dotarło, że matki dzieci z głęboką niepełnosprawnością zmagają się z podobnymi problemami ze strony społeczeństwa, co same osoby z niepełnosprawnością. Jakby matki doświadczały niepełnosprawności na sobie. Jakby matki też były niepełnosprawne. I żeby do innych też dotarł ten paradoks, napisałam o tym komentarz, który zaczęłam: Jako osoba z niepełnosprawnością (…) Na co ktoś odpowiedział: Też myślę podobnie, nie tylko jako OzN(…)
I na te słowa pomyślałam sobie: Jejku, ten pan umie oddzielić się od swojej niepełnosprawności, spojrzeć z innej perspektywy. Ja, bedąc niepełnosprawną od urodzenia, chyba nie potrafię. Nie mam doświadczenia osoby pełnosprawnej, więc nie umiem się przestawiać. Poczułam się wtedy uboższa o to doświadczenie. Wydało mi się, że pan ma dodatkową mądrość życiową, płynącą z przebywania w dwóch światach, po dwóch stronach lustra.
Teraz myślę, że ja też czasem widzę osoby z niepełnosprawnościami, jak widzi je osoba pełnosprawna. To jest, kiedy spotykam się z osobami niewidomymi, głuchymi czy z deformacją twarzy. Czyli z niepełnosprawnością zupełnie różną od mojej. Taką, której nie mam. Nieczęsto mi się to zdarza. A nawet zbyt rzadko. A szkoda, bo to jest zawsze bardzo ciekawe spotkanie. Wtedy to ja siadam do testu z empatii i taktu. Sprawdzam się w tym, czy umiem się zachować normalnie. Jak należy. Bez dziwnych ruchów i słów. I tak. Też zdarzało mi się coś palnąć.
Pamiętam, jak jako 14-15-latka pojechałam na półkolonie z osobami z różnymi rodzajami niepełnosprawności. I tam razem ze mną była prześliczna dziewczyna. Pięknie rysowała. Do tego trzymała się na uboczu, niewiele mówiła. Była bardzo tajemnicza. I głucha. Chciało ją tam poderwać naraz ze trzech chłopaków. I jakoś tak pod koniec tej półkolonii była impreza na dużej sali, z porządnymi kolumnami i światłami. Nic tylko tańczyć. I ja tak czekałam na to, żeby zobaczyć, który będzie częściej z nią tańczył. Bo nie dawała po sobie poznać, czy któregoś lubi bardziej. I ja wchodzę na tę salę tak, jak się wchodzi w ostatni odcinek serialu na Netflixie, podekscytowana, że w końcu wszystko się wyjaśni. I czekam. A ona nie tańczy. Chłopaki też jej nie proszą. Wy już się domyślacie. Ja się nie domyśliłam.
Więc pytam ją: Dlaczego nie tańczysz?
Na co ona: Bo nie słyszę.
No oczywiście.
Nie pamiętam, czy ją przeprosiłam. Pewnie tak. Ale na pewno nie zapytałam, jak to odebrała. A chciałabym wiedzieć.
Rozumiecie, o co chodzi. Śliczna dziewczyna. Rysuje. Nie mówi zbyt wiele. I jeszcze ma supermoc: czyta z ruchu warg tak dobrze, że ani razu nie musiałam jej niczego powtarzać.
Zwyczajnie zapomniałam, że ma jakieś ograniczenia.
To samo mam z Jono, o którym wspomniałam w poprzednim wpisie. Skłamałabym, jakbym powiedziała, że nie zwracam uwagi na twarz. Zwracam. Szczególnie po dłuższej przerwie. Ale gdy tylko otworzy usta, to spokój i łagodność, z jaką mówi jakoś wygładza całą jego twarz.
Zresztą to, co mówię to przecież nic odkrywczego. Większość wie, jak to dobrze działa w drugą stronę: ktoś wydaje się bardzo atrakcyjny, póki nie zacznie mówić.
Człowiek to nie twarz i nie ciało. Nie niepełnosprawność. Jest jeszcze to coś, czego nie widać i trudno nazwać, ale łatwo wyczuć.