Kategorie
Wszystkie wpisy

O tym ile (i jak niewiele) widzi się potencjału w osobach z niepełnosprawnościami

Do tego wpisu zainspirował mnie Mariusz. A właściwie ten jego komentarz. Mariusz mówi, że słyszał od lekarzy, że jego krzywy kręgosłup połączony z zupełnym brakiem równowagi, skutkują tym, że nigdy nie będzie chodził. Okazało się, że wystarczył rok właściwie prowadzonej rehabilitacji, by przekonał wszystkich, a najbardziej samego siebie, że może. Przy tym zapewnia, że wszystko jest w głowie. Być może. Tylko nie sami sobie wkładamy przekonania do głowy. W dużym stopniu robią to za nas autorytety – rodzice, lekarze, nauczyciele – gdzieś na wczesnym etapie, kiedy jesteśmy jeszcze nie całkiem tego świadomi i zupełnie niezdolni, żeby zareagować. Zaprotestować. Potem głosy tych autorytetów stają się naszymi myślami.

To przerażające, jak nisko ludzie potrafią oceniać potencjał i możliwości osób z niepełnosprawnościami. Jak bardzo potrafią skupiać się tylko na ich ograniczeniach. Najbardziej niebezpieczne jest to wtedy, gdy krzywdzące osądy i diagnozy wypowiada lekarz lub inny specjalista. Kiedy na podstawie stanu zastanego w pierwszych miesiącach lub latach dziecka, wydaje wyrok na resztę jego życia. Zupełnie nie zakłada przy tym, że coś może ulec zmianie, poprawie. To bardzo smutne, że używa swojego autorytetu, by odebrać komuś motywację i nadzieję. Już na samym początku przykleja nam łatkę gorszych, mniej zdolnych. A przez to też mniej się od nas oczekuje i szybciej z nas rezygnuje. Co gorsza, możemy sami od siebie mniej oczekiwać, szybciej się poddawać i zupełnie nie mieć wiary w to, że możemy coś osiągnąć. Dobrze, że tak wielu rodziców nie daje się przekonać, że jesteśmy przegrani i dokłada wszelkich starań, by było z nami lepiej.

Co by było, gdyby rodzice dzieci z niepełnosprawnościami uwierzyli, że się nie da?

Dramat byłby. A i tak przecież jest. Rodzice zaczynają się przez takie diagnozy nazbyt zamartwiać się o przyszłość swojego dziecka. O to, czy sobie w życiu poradzi, czy będzie samodzielne, założy rodzinę. A to do niczego dobrego nie prowadzi, tylko zżera od środka i zabiera energię do działania. Rodzice mogliby bez tego wielkiego obciążenia psychicznego, zająć się zapewnieniem ich dziecku dostępu do rehabilitacji. Znaleźć szkołę i klasę, w której zostanie ciepło i życzliwie przyjęte. Skupić się na tu i teraz. Przez to być bardziej wyczulonym na emocje i doświadczenia dziecka. Móc lepiej widzieć, czy jest szczęśliwe, jakie są jego talenty, czy czegoś mu nie brakuje, czy nie jest gnębione i prześladowane. Mogliby po prostu być z siebie dumni, że robią wszystko, co należy. I spokojnie czekać na efekty. A zamiast tego załamują się usłyszaną diagnozą.

Pamiętam bardzo wyraźnie, jak w listopadzie zeszłego roku, kiedy byłam tuż przed pierwszym (jak się okazało zmieniającym życie) turnusem rehabilitacyjnym w Ośrodku Norman w Koszalinie, jedna z dziewczyn, prawie w moim wieku z MPD, kiedy jej opowiadałam, że jadę, powiedziała:

Ale co ty chcesz osiągnąć? Nie jesteś już dzieckiem, masz 26 lat, twój czas już minął.

Bardzo mną to wstrząsnęło. Bo miałam wątpliwości, czy dobrze robię. Bo to jednak przerwa w życiorysie, wyjście z normalnego świata, by przez kilka tygodni poświęcać się tylko rehabilitacji. A zwykli ludzie w tym czasie robią studia, kursy, dzieci. Byłam bliska rezygnacji. No ale ostatecznie gdzieś ta myśl o zupełnym paraliżu, bólu i poleganiu na innych na starość przekonała mnie, że powinnam jechać. I to była jedna z najlepszych rzeczy, jaką zrobiłam w życiu. Ale o tym w innym wpisie. Teraz tym chciałam tylko pokazać, że najpierw się mówi naszym rodzicom i nam, że się nie da, a potem, że jest już za późno. I bywa, że w to wierzymy i się poddajemy. A póki żyjesz, to możesz się zmienić. Nie jesteś kawałkiem betonu. Masz miękkie, ciepłe i plastyczne ciało i umysł. Jasne, z wiekiem będzie trudniej. Ale to ciągle możliwe. Trzeba tylko trafić na mądrych i wspierających ludzi, jak ja we wspomnianym ośrodku.

Niskie oczekiwania co do możliwości osób z niepełnosprawnościami nie dotyczą jedynie sfery fizycznej, można je odczuć również w sferze intelektualnej.

Co prawda, nie zawsze są one niskie. Ja na sobie odczułam dwa skrajne podejścia, na różnych etapach mojej edukacji. Oczywiście nie wykluczam, że skrajności się po prostu lepiej zapamiętuje. Większość nauczycieli pewnie podchodziła do mnie, jak do każdego innego ucznia.

Ale pamiętam, jak weszłam na pierwszą lekcję matematyki w liceum. Inna miejscowość, całkiem nowi ludzie, nikt mnie nie zna. Weszłam, a tam na całości tablicy było rozpisane jakieś zadanie z poziomu trzeciej liceum. Patrzyłam na nie z przerażeniem, bo to było jedno zadanie, a zajmowało całą tablicę. Byłam przekonana, że to oczywiste, ze cała jestem tym przerażeniem. Ale chyba nie było go po mnie aż tak widać. Bo nauczyciel, odzywając się do mnie pierwszy raz w życiu, zapytał, czy umiem rozwiązać to zadanie. Czułam, że przyjął z góry, że jak nie mam w nogach, to mam w głowie. Przyjemnie mi było, przyznam. Ale wiedziałam też, że to przeświadczenie nie będzie w nim żyło długo. Bo nie da się ukryć, że w liczeniu, to ja jestem mistrzem. Ale tylko w prostym do 10. Byłam zaskoczona, bo nie zmienił swojego przekonania. Nawet wtedy, kiedy się już zorientował, że w matematykę to ja nie umiem, co jakiś czas prosił, bym powiedziała wiersz z pamięci. Albo jakoś delikatnie podpytywał, czy nie znam przypadkiem na pamięć całego Dostojewskiego albo Mickiewicza. Sam, zdaje się, jest geniuszem, więc może szukał bratniej duszy. Nie znalazł. Przynajmniej nie we mnie. Jestem tylko szarawym przeciętniaczkiem. 😉

Skrajnie odmiennego traktowania doświadczyłam na studiach. Na szczęście nigdy ze strony wykładowców. Od studenta. Po niemal trzech latach wspólnych zajęć, wykładów i ćwiczeń, ów student zaprosił mnie na wyjście. I podczas tego wyjścia (wcale nie na samym początku, właściwie to pod koniec) pyta mnie, czy jestem niepełnosprawna też intelektualnie. Bo zastanawiają się z kolegami (podkreślił to wyraźnie, że jest ich więcej, cała grupa), czy ja nie przechodzę na kolejne semestry tylko dlatego, że wymaga tego poprawność polityczna. A ja zamiast mu odpowiedzieć, że jest pozbawionym umiejętności społecznych i empatii idiotą, i niech nikogo nie zmyli to, że robi już drugi fakultet (idioci też robią), powiedziałam tylko: nieee. Jakby mnie to w ogóle nie dotknęło. Do tej pory mam to sobie za złe. Ale jeszcze bardziej to, że przez jakiś czas jeszcze utrzymywałam z nim kontakt. Taka sama ze mnie idiotka jak on, tylko inaczej.

Coby zakończyć jednak pozytywnie, powiem, że to, że inni od nas niewiele oczekują, może być uwalniające. Bo nie musimy, a możemy. Możemy wszystkich zaskoczyć. Presja jest mniejsza. I ja się z tego bardzo cieszę, bo mnie presja paraliżuje i wtedy zaczynam samą siebie sabotować. Jak mogę, to działam, jak muszę, to nie działam. A przynajmniej nie dobrze. Taki urok wysoko wrażliwych.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.