Kategorie
Wszystkie wpisy

O seksie, niepełnosprawności, księżach i prostytutkach – czyli wrażenia po wgłębieniu się w temat asystentów seksualnych

„Wyobraź sobie, że masz ochotę na seks lub masturbację i musisz prosić własną matkę, by ci to umożliwiła” – Tak na pytanie dlaczego to robi, odpowiada Rachel Wotton australijska pracownica seksualna, której klientami są w większości osoby z niepełnosprawnościami. Jej historię przedstawia film dokumentalny „Scarlet Road”. Dokument bardzo otwiera na alternatywną rzeczywistość. A to dlatego, że Australia jest krajem, w którym pracownik seksualny to legalny zawód. Poznajemy więc Rachel, która jest też pracownikiem naukowym i równolegle robi doktorat. Oprócz niej wypowiada się jej życiowy partner i rodzina. Jednak dla mnie najbardziej porażająca jest w tym filmie wypowiedź Elaine matki jednego z klientów Rachel. Elaine trafnie zauważa, że rodzice zazwyczaj nie są wtajemniczani w życie seksualne swoich dzieci. Ona natomiast wspomina, jak po raz pierwszy musiała wnosić na rękach swojego dorosłego i niepełnosprawnego syna do agencji towarzyskiej. Bo w ogłoszeniu obiecano podjazd, którego tam jednak nie było. I kiedy już wtaszczyła tam syna, to czekała na niego na miejscu. Mówi, że za pierwszym razem płakała. A z czasem nawet polubiła rozmowy z obecnymi tam kobietami.

Temat asystentek seksualnych osób z niepełnosprawnościami wypłynął przez jeden z ostatnich odcinków „Kobiety na Krańcu Świata”. Jednak to nie ten program zrobił na mnie największe wrażenie. Najbardziej przeżywałam opowieść dziennikarza i poety chorego na polio Marka O’Briena. Mark – w niesamowicie poruszający, przesiąknięty wrażliwością i niezwykłym czuciem sposób – opowiada o swoich doświadczeniach z „surogatką seksualną”. Na podstawie jego przeżyć opisywanych artykule. „On Seeing A Sex Surrogate”, w 2012 roku powstał film fabularyzowany „Sesje”.

Mark od 6. roku życia, czyli od momentu zachorowania, nie widział własnego penisa. Jego wygięty kręgosłup zasłaniał mu widok, a głęboki paraliż uniemożliwiał przyjęcie odpowiedniej ku temu pozycji. W artykule opisuje swoje doświadczenia z 1983 roku. Mark ma 41 lat, skończył studia, zarabia pisząc, jest bardzo inteligentny. Wyszedł z rodzinnego domu, ale nie zostawił w nim poczucia winy. Ciągnie je za sobą. Mark pochodził z głęboko wierzącej rodziny. W jego domu w ogóle nie rozmawiało się o seksie i seksualności. Długo miał kontakt tylko z najbliższym, wyrósł więc w przekonaniu, że dobrze wychowani ludzie nie myślą o seksie, nawet go nie uprawiają. Miał więc ogromne poczucie winy wywołane naturalnymi reakcjami swojego ciała. Zanim zdecydował się na korzystanie z usług sekssurogatki, uważał swój popęd seksualny za uciążliwy, za zupełnie bezsensowny w jego przypadku. Wstydził się go. Postrzegał jak rodzaj kary, którą musi znosić razem z niepełnosprawnością. Jednocześnie, jak każdy, pragnął być kochany, przytulany, dotykany. I głęboko wątpił, że na to wszystko zasługuje. W końcu się przemógł i postanowił poprosić o pomoc. I paradoksalnie, ksiądz mu pobłogosławił. W sensie, nie powiedział mu; „idź z Bogiem, zalicz ją”, ale tłumaczył, że sam Jezus nie zawsze trzymał się zasad i przykazań. Bywało, że też je łamał, głównie powodowany współczuciem. W filmie ksiądz jest jedną z głównych postaci. Dochodzi do zestawienia. Dla mnie porażającego. Mark w filmie chodzi do pustego kościoła na rodzaj spowiedzi. Opowiada tam otwarcie i ze szczegółami księdzu o swoich doświadczeniach seksualnych. A właściwie ich braku i potrzebie. Dla obu seks jest teoretycznie niedostępny. I da się odczuć, że równie potrzebny. Bo Mark nigdy nie spotkał się ze strony księdza z potępieniem. Nigdzie nie padło słowo „grzech” i nigdy nie usłyszał ani nie poczuł, że nie powinien korzystać z usług tej kobiety. Raz tylko, kiedy Mark wyznał, że dąży do pełnego stosunku, padło: „Ale tak bez ślubu?!” W odpowiedzi usłyszał: „Proszę księdza, ja próbowałem się ożenić!” I rzeczywiście próbował. Świetny moment filmu.

Mark w artykule tłumaczy, że w Stanach surogatki seksualne są wykwalifikowane. Mają przygotowanie psychologiczne i fizjologiczne. Dodatkowo, są często po studiach, zazwyczaj na kierunkach społecznych bądź związanych z opieką. Z osobami z niepełnosprawnościami pracują głównie nad zmianą postrzegania niepełnosprawnego ciała. By pokazać, że takie ciało jest dobre i można je kochać, mimo że nie pasuje do standardów. Bywa, że zajmują się konkretną dysfunkcją seksualną, by ją możliwe zmniejszyć. Ich głównym celem nie jest więc dostarczanie klientowi przyjemności, a otwarcie go na swoją seksualność, poszerzenie świadomości ciała, by mógł doświadczyć pełni bycia człowiekiem. Żeby uniknąć zbytniego zaangażowania emocjonalnego i zachować profesjonalizm, liczba sesji jest ograniczona. Kontakt z takim pracownikiem uzyskuje się przez terapeutę. Jednak nie wszędzie tak jest. Regulacje bywają różne w zależności od kraju.

To podejście na pewno ma swoje plusy. Osoby pracujące w ten sposób są do tego przygotowane. Wiedzą, jak obchodzić się z ludźmi z danym schorzeniem, jakie ci ludzie mogą mieć blokady i ograniczenia, co może im pomóc. Jednocześnie przez to trudniej trafić do takich specjalistów. Są bardziej niedostępni, drodzy, luksusowi.

Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że nie wszyscy, którzy oferują tego rodzaju usługi, są wykwalifikowani. Te niewykwalifikowane osoby częściej oferują seks i masturbację, tzn. usługi, które łączy się bezpośrednio z prostytucją. Z badania, do którego dotarłam (tutaj), które obejmowało 80 wykwalifikowanych asystentek seksualnych i 40 niewykwalifikowanych, wynikło, że wśród tych niewykwalifikowanych duża część – 11/40 – a w grupie wykwalifikowanej tylko 3/80 – stanowią ci, którzy uzyskują satysfakcję seksualną w kontakcie z niepełnosprawnością. Pociąga ich posłuszeństwo osób z niepełnosprawnościami, ich niemoc, poddanie się, niedoświadczenie. Realizują więc po części swoje fantazje. Tu może być ewentualnie niebezpiecznie i może dochodzić do nadużyć.

Jednak z doświadczenia Marka, jak sam opisuje, wynikło dobro. Pierwszy raz doświadczył intymnego dotyku, który nie wiązał się z opieką nad nim i pomaganiem mu. Kiedy kobieta dotknęła jego włosów i powiedziała, że są przyjemnie miękkie, uderzyło go, że nigdy wcześniej nie myślał o włosach ani o żadnej części swojego ciała jak o przyjemniej w dotyku czy atrakcyjnej. Świadomość posiadania chociaż jednej atrakcyjnej cechy od razu podniosła jego pewność siebie w tej sytuacji. Wcześniej był nagi tylko przed lekarzami i pielęgniarkami, było to dla niego trudne. Odcinał się w takich momentach. Wyobrażał sobie, że jest zupełnie gdzie indziej. Ale kiedy leżał nagi w łóżku z kobietą, wydało mu się to zupełnie naturalne. Mówi też, że zaczął myśleć o seksie jak o części codzienności, a nie jak do tej pory, o aktywności zarezerwowanej tylko dla młodych, pięknych i gwiazd rocka.

Ze zdumieniem i radością odkrył, że może działać na kobiety tym swoim bladym, pozbawionym mięśni i nienaturalnie wygiętym ciałem, które jest przeciwieństwem tego, co zwykliśmy nazywać atrakcyjnym.

Przeciwnicy takich praktyk, również specjaliści: psycholodzy, seksuolodzy powtarzają, że problemami z seksualnością osób z niepełnosprawnościami trzeba zajmować się inaczej: przełamywać ich izolację, zapewniać możliwość kontaktów z ludźmi. Tak. Tylko czasem problemem nie jest otoczenie osoby z niepełnosprawnością, ale to, jakie ma ona przekonania o sobie i swoim ciele. Często taka osoba sama unika bliskich kontaktów, bo jest przekonana o tym, że nie podoła, że się nie sprawdzi, bo jest do niczego. Czasem potrzeba specjalisty, by pokazać, że jest inaczej. I zgadzam się również z tym argumentem podnoszonym przez osoby sceptyczne, że większości osób z niepełnosprawnościami nie zależy tylko na seksie, ale na intymnej relacji z drugą osobą. Na związku, na miłości. A tego nie zapewni żaden seksualny asystent. To prawda. Nie zapewni. Ale może otworzyć ku temu drogę.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.