Znany brytyjski kucharz Jamie Olivier promował w angielskich przedszkolach zdrową dietę. Taką opartą na owocach i warzywach. Mimo dużej siły swojej popularności, którą wykorzystywał, proponując dzieciom zdrowsze opcje, one wciąż wolały frytki, chipsy i słodycze. Wtedy postanowił, że zawiąże im oczy i pozwoli bawić się jedzeniem. Okazało się, że w takich warunkach nawet kalafiory i brokuły, wcześniej odrzucone przez dzieci jako te ohydne, zaczęły budzić zainteresowanie i akceptację. Dlaczego dzieci mogą lubić brokuły tylko pod warunkiem, że ich nie widzą? Kluczem – według psycholog Marty Niedźwieckiej* – jest sposób, w jaki używamy wzroku. Wzrok służy nam do oceniania. Jest pierwszą linią obrony przed groźnym obcym. Wystawiamy oceny pozytywne i negatywne. A gdy już ocenimy, bardzo trudno jest nam zmienić zdanie. Tak jak pięciolatkowi, który w pierwszym kontakcie z marchewką uznał, że jest ohydna.
Marta Niedźwiecka zachęca do eksperymentowania z porzucaniem ocen i w tym celu proponuje ćwiczenie „ Nie widzę, nie osądzam”. Polega ono na przeżyciu kilku godzin ze zawiązanymi oczami.
W ramach tych kilku godzin mamy wyjść do lasu, pójść na plażę czy do ulubionej knajpy. Wszystko to w ciemno, ale – dla bezpieczeństwa– z kimś obok. Celem ćwiczenia jest przekonanie się, jak bardzo odbiór danego doświadczenia zależy od patrzenia i wyciągania wniosków na podstawie wzroku.
To ćwiczenie wywołuje we mnie duży opór. I to wcale nie przez to, że zadając je, Marta Niedźwiecka nie wzięła pod uwagę ludzi z zaburzeniem równowagi. Wszystkich, którym nawet szeroko otwarte oczy i podpór nie gwarantują utrzymania pionu. A już z zamkniętymi oczami pocałowanie ziemi to kwestia maksymalnie minuty. Nie. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że myślę, że to nieprawda.
Po prostu nieprawda.
Nie przestajesz oceniać, kiedy przestajesz widzieć. Nadal oceniasz. Tylko że za pomocą dotyku, słuchu, zapachu i smaku. Można się o tym przekonać, słuchając osób niewidomych. Ja śledzę między innymi Molly Burke. Kobieta koło trzydziestki, mocno w świecie mody i modelingu. Mimo że te tematy mnie zbytnio nie interesują, to ona ujmuje mnie swoją wrażliwością i odwagą.
Molly publikuje nagrania, w których opowiada o swoim życiu. W tych o randkowaniu mówi, że kiedy nie widzisz – a ona widzi tylko światłocień – znacznie wzrasta zagrożenie bycia wykorzystaną i doświadczenia przemocy. To mnie przeraża. Ale uśmiecham się, kiedy wspomina, jacy mężczyźni jej się podobają. Jej typ to mężczyzna dobrze zbudowany, z wyczuciem stylu, niewysoki. Przy czym ona – nie widząc prawie zupełnie – potrafi w sekundy ocenić, czy ma przed sobą kogoś takiego. Nie potrzebuje rozmowy, w której ów mężczyzna pochwali się, że chodzi na siłownię 3 razy w tygodniu. Nie potrzebuje pytać go, czy odróżnia wiskozę od bawełny. On nie musi podawać jej swojego wzrostu w centymetrach. Przy przywitaniu Molly dotyka jego przedramienia lub ramienia i wie, czy jest twarde, wypracowane na siłowni, czy przeciwnie – luźne i galaretowate. Słyszy cykanie zegarka na nadgarstku czy brzękającą biżuterię i to jest dla niej informacja o tym, że styl jest dla niego ważny. A wzrost szacuje na podstawie wysokości, z jakiej dociera do niej dźwięk wypowiadanych przez niego słów.
Niesamowite, co?
Wychodzi na to, że Molly równie szybko, tylko innymi kanałami, otrzymuje wszystkie te informacje, które do większości z nas docierają na pierwszy rzut oka.
To tylko pokazuje, jak bardzo ludzkie jest ocenianie. Jak bardzo wpisane w naturę. Że jak nie okiem, to uchem, ale ocenię. Mimo to, warto jest – według wspomnianej psycholog– śledzić swój język i reakcje, żeby zorientować się, jak dużo i często oceniamy. I starać się ograniczać to ocenianie. To podobno wzmacnia relacje, te międzyludzkie, jak też tę, jaką mamy ze swoim ciałem. Czasem to dość proste i niewymagające wiele. Zamiast: „Masz ładny sweter”, wystarczy powiedzieć: „Podoba mi się twój sweter”.
Oceniając ludzi i ich postępowanie ujawniam swoje myślenie o świecie. Uzewnętrzniam swój system wartości. Kiedy mówię przyjaciółce: „Jesteś głupia, że dajesz się tak wykorzystywać.”, pokazuję, że mam w głowie jakąś definicję wykorzystywania i jakąś definicję tego, jak powinna zachowywać się kobieta. Przepuszczam przyjaciółkę przez filtr własnych przekonań.
Ogólnie rzecz w tym, żeby pomiędzy bodziec a reakcję włożyć refleksję. Zatrzymać się i zastanowić, dlaczego chcę ocenić. Próbuję okazać troskę? Mogę to powiedzieć wprost: „Słuchaj, troszczę się o ciebie i boję się, że związek z tym człowiekiem ci nie służy.” Ale może się jeszcze okazać, że jej służy, bo ona czerpie z niego coś, co jest dla niej ważne. A ja tego nie widzę, bo nie zwracam uwagi. Bo dla mnie priorytetem jest coś innego.
*Marta Niedźwiecka psycholog, współautorka książki „Slow sex. Uwolnij miłość” **Wpis zainspirowany fragmentem z tej książki i powstał na jego podstawie.