Kategorie
Wszystkie wpisy

Niepełnosprawność nie oznacza od razu samotności

Już chyba o tym wspominałam, że spotykam się z różnymi reakcjami ludzi na ulicy. Większość mnie ignoruje. Ale są i tacy, co się mnie boją i przechodzą na mój widok na drugą stronę. Są i ci, którzy są mną zaciekawieni. Chociaż nie wiem do końca, czy to jest zainteresowanie mną, czy bardziej chęć opowiedzenia mi o sobie. Bo czasem zauważam, że oni bardzo szybko przechodzą z pytań o mnie na mówienie o sobie. I ja w sumie wtedy oddycham z ulgą, bo nie lubię odpowiadać na takie standardowe pytania: co robisz, czym się zajmujesz, czy masz rodzinę. Czuję się bardzo niekomfortowo, kiedy uwaga skupia się na mnie. Nie odnajduję się w small talku. Jeżeli poświęcam komuś energię, to żeby mówić rzeczach, które coś wnoszą lub zmieniają. Z reguły tak jest, oczywiście, nie zawsze. Być może sama, przez moje pytania, kieruję rozmową tak, że ludzie zaczynają mi opowiadać, z czym się zmagają, jakie mają problemy. Widzę przy tym, jak bardzo potrzebują zrozumienia, dostrzeżenia ich wysiłków, nieumniejszania im. Często odchodzą po takiej rozmowie trochę lżejsi i swobodniejsi. Cieszę się z tego.

Ale nie lubię takiego typu człowieka, który zakłada, że ja przez moją niepełnosprawność jestem bardzo samotna. Na pewno nie mam przyjaciół ani nikogo bliskiego, przez to łaknę jakiegokolwiek kontaktu obojętnie z kim. A to nie może być dalsze od prawdy. Mnie kontakty z ludźmi wyczerpują. Potrzebuję potem sporo czasu na regenerację i bycie sama ze sobą. Więc, jeśli tylko mogę, uważnie wybieram ludzi, którymi się otaczam. Chociaż, nawet kontakty z tymi, których uwielbiam czy nawet kocham, i czuję się przy nich zupełnie swobodnie, mnie po jakimś czasie męczą. Zauważyłam w tym całym lockdownie, że przez to, że jest ograniczenie kontaktów i dystans społeczny, to to zmęczenie drugim człowiekiem przychodzi jeszcze szybciej niż wcześniej. Bo się siłą rzeczy trochę odzwyczaiłam.

Dzięki lockdownowi doszłam też do takiego bardzo budującego wniosku, że ja naprawdę muszę lubić siebie, bo spędzam ze sobą naprawdę dużo czasu i nie jest to dla mnie uciążliwe. Nie uciekam, na przykład, w jakieś używki, żeby się od siebie odciąć. Przeciwnie – lubię bycie ze sobą. Otwierają się wtedy we mnie pokłady kreatywności, rozwijam się. To chyba też znak, że czuję się bezpiecznie i swobodnie w tej całej dziwnej sytuacji światowej. To dość paradoksalne, zważywszy na fakt, że na zewnątrz rozszalał się wirus i próbuje wszystkich pozabijać.

Ale wracając do wspomnianego typu człowieka. Poznaję go po tym, że, zaraz na początku rozmowy, pyta, czy ja mam przyjaciół i bliską osobę. Czuję, że oczekuje tylko potwierdzenia swojego przypuszczenia, że nie. Ale nawet kiedy usłyszy, że wprost przeciwnie, mam, to kontynuuje swoją misję wspaniałomyślnego wyrywania mnie swoim towarzystwem ze szponów samotności. Mówię o sytuacji, gdzie ja po prostu sobie idę, a ktoś nieznajomy podejdzie i zagada i się rozgada. Jestem na siebie zła, bo nigdy jeszcze nie powiedziałam komuś takiemu wprost, że nie mam ochoty na rozmowę. A zwyczajowe: przepraszam, spieszę się, w moim przypadku zupełnie nie działa.

Bo choćbym się naprawdę spieszyła, to nawet jak się zatrzymasz i zaczniesz mi się uważnie przyglądać, to nie zauważysz przyspieszenia moich ruchów. One się stają tylko bardziej rwane, mniej kontrolowane. Bo im bardziej chcę, tym gorzej mi to wychodzi.

Tylko że jak widzisz mnie pierwszy raz, to nie jesteś w stanie tego dostrzec. Oczywiście, ucieczka też leży poza wachlarzem dostępnych mi zachowań. Moja strategia w takich sytuacjach jest taka, że zaczynam nie odpowiadać, milczeć, nie okazywać zainteresowania. Próbuję jakoś to uciąć. Wiem, że to nie jest dobre, bo to takie wchodzenie w rolę ofiary i udawanie trupa, żeby tylko ten napastnik zrezygnował i sobie poszedł. Jak już się pewnie domyślasz, skutek jest odwrotny. Taki człowiek zaczyna jeszcze więcej mówić. Chyba czuje się wtedy uważnie słuchany, nie wiem, tak przypuszczam.

Muszę bardzo pracować nad moją asertywnością w takich sytuacjach. Bo to nie jest tak, że zupełnie brak mi asertywności. Są sytuacje, w których otwarcie mówię, że coś mi nie odpowiada. Taką sytuacją jest, na przykład, krzyk. Mówię: nie znoszę krzyku, jak na mnie krzyczysz, tracę poczucie bezpieczeństwa. Możemy spróbować porozmawiać, jak się uspokoisz. Z każdego takiego przejawu asertywności i stawiania granic jestem dumna. Jednak w powyższej sytuacji mi wyraźnie dużo brakuje. Może to wynika stąd, że przez to, że sama boję się odrzucenia, to unikam odrzucania innych, a takie powiedzenie dopiero poznanej osobie: nie mam ochoty dalej z tobą rozmawiać, to nic innego jak właśnie odrzucenie.

Ale najsmutniejsze w tej sytuacji jest to, że taki człowiek na przestrzeni 400-500 metrów zdąży opowiedzieć mi całe swoje życie. I nawet biorąc pod uwagę to, w jakim ja tempie chodzę, to i tak raczej słabo świadczy o poziomie wypełnienia jego życia.

Piszę o tym po to, żeby powiedzieć, że z samego faktu bycia osobą z niepełnosprawnością nie wynika od razu samotność. My jesteśmy przede wszystkim ludźmi. Mamy różne charaktery i temperamenty. Niektórzy są wysoko wrażliwymi introwertykami, którzy dobrze się czują, mając wokół siebie małą grupę bliskich ludzi, ale wśród nas są też bardzo przebojowi i pewni siebie ekstrawertycy z tysiącem znajomych. Jesteśmy tak różni, jak różni potrafią być ludzie. Podchodzenie do człowieka z jakimś sztywnym przekonaniem, uformowanym tylko na podstawie tego, do jakiej grupy należy, może być nie tylko nieprawdziwe, ale – przede wszystkim – krzywdzące.

Gorzej, że kiedy widzę, że ktoś, nie znając mnie jeszcze, ma już o mnie gotowe zdanie, to nawet kiedy prostym i otwartym tekstem mówię, że jest inaczej, niż myśli, to nie dociera to do niego od razu. Czasem dociera dopiero po czasie, czasem nigdy. Widocznie, jako ludzie nie potrafimy funkcjonować bez uproszczeń.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.