Kategorie
Wszystkie wpisy

Teatr Współczesny w Warszawie, (moja jego) próba trzecia

teatr widok z ulicy z afiszem spektaklu

Teatr Współczesny to ten dramatyczny pod względem dostosowania budynku do kogoś z obniżoną sprawnością. To również ten z bardzo atrakcyjnymi cenami biletów, jeśli niepełnosprawność można zaświadczyć. Ten, którego pracownicy z dużym wyczuciem i poszanowaniem sprawczości i decyzyjności człowieka robią, co mogą z tym, co mają, żeby każdemu umożliwić oglądanie spektaklu.

Kultura wysoka, więc zaczynają się schody

Ale dopiero w budynku. Samo wejście jest z poziomu ulicy. Po bilet do kasy trzeba zejść poziom niżej. Biletów ze zniżką nie da się kupić online, pewnie ze względu na sprawdzanie legitymacji. Szkoda. Kasa biletowa proponuje natomiast rozwiązanie: nie schodź, tylko daj znać, że jesteś, wtedy ktoś z kasy podejdzie do ciebie z biletem. Z biletem to się sprawdzi, z klozetem raczej nie, a toalety też są na dole.

Ja prawie nie korzystam z wózka (jeśli korzystasz, pracownicy organizują wnoszenie i znoszenie). Nie każde schody są dla mnie problemem. Jeśli okażą się odpowiednie, to schodzę i wchodzę stąpając płynnie i naprzemiennie. Ale nie tutaj. W tym teatrze poręcze są za krótkie. Cztery stopnie przy każdych schodach trzeba przejść bez bezpiecznego uchwytu. Nie jestem budowlańcem, pewnie istnieją powody, dla których instalacja windy w tym miejscu jest niemożliwa. Albo wymaga gruntownej przebudowy budynku. Ale już dokręcenie dodatkowych poręczy do ścian? Może nawet kurzu nie trzeba byłoby sprzątać po.

Widownia sceny głównej jest na pierwszym piętrze. Foyer na półpiętrze. Do tego schody. Pani, która mi towarzyszyła przy wchodzeniu, schodzeniu i wprowadzaniu na spektakl, robiła to świetnie. Myślę, że gdyby role się odwróciły, nie dorównałabym jej wyczuciem. Pytała, czego potrzebuję, słuchała, ale też proponowała rozwiązania, na przykład wyjście w czasie oklasków, żeby uniknąć tłumów, z podkreśleniem, że mam wybór i ostateczny głos. Dawała czas na przemyślenie kwestii: nie pospieszała, nie nalegała, nie przekonywała. Czułam, jakbyśmy współpracowały. Konsultowały strategię. Jak partnerki w projekcie. Jak równy z równym. Czułam, że mam moc, mimo korzystania z jej pomocy. To budujące. Poza tym jeszcze dziękuję Pani za doświadczenie przebywania na pustej widowni. Pusta sala ze sceną, balkonem i rzędami foteli w półmroku robi wrażenie.

Niezła sztuka
Sztukę „Lepiej już było” opisuje się jako komedię. Lekką, bazująca na komizmie sytuacyjnym, słownym i charakterów. Mimo że tytuł sugeruje dozę pesymizmu, to jednak po zapowiedziach oczekiwałam, że będę się śmiać, relaksować i uwalniać napięcie. Tymczasem spektakl przejął mnie smutkiem, zagrał z moimi lękami i przygniótł. Fabuła osadzona jest wokół Esmeraldy Quipp, swego czasu uznanej aktorki teatralnej, obecnie odrzucanej na castingach 80-latki na emeryturze. Głodowej emeryturze, zaznaczyć trzeba. W jednej z początkowych scen Esmeralda w porze kolacji siada przy stole i płomieniem świeczki, bo prądu nie opłaciła, próbuje oświetlić sobie ulotkę leku. Leki zagryza chlebem posmarowanym kocią karmą. Robi to, nie przestając mówić do swojego kota, jedynego towarzysza, który jej pozostał. Kota jednak uporczywie nie widać. Starsza pani przywołuje go, kusząc karmą, ten nie przychodzi. Wtedy ona, posuwając się z wolna i niepewnie, zaczyna go szukać. Początkowo bez skutku. W jej słowa – cały czas kierowane do mruczka – wkrada się nerwowość i napięcie. Złe przeczucia okazują się zasadne, kiedy starsza pani natrafia w końcu w którymś kącie na sztywne, kocie truchło. Nie mając za co opłacić kremacji zwierzaka, próbuje zakopać go na podwórku przed budynkiem, na co nie pozwala ani prawo, ani właściciel mieszkania. Ów donosi na Esmeraldę policji. Kobieta nie mając z czego opłacić mandatu, trafia na jeden dzień do aresztu. Tam dostaje kolację, ciepły kąt, wygodny materac i życzliwość policjantki. Odsiedziawszy swoje, w dość osobliwym towarzystwie, wychodzi z aresztu, by szybko dojść do wniosku, że żeby zapewnić sobie godne warunki życia, musi pójść do więzienia. A jak to zrobić? Popełniając poważne przestępstwo…

Bawi na pewno absurd tego pomysłu i sama jego realizacja, ale też aura, którą tworzy wokół siebie kobieta. Z jednej strony wydaje się nieprzystosowana do świata, w którym żyje. Jakby niechcący wypadła z innej epoki: cytuje Szekspira, prosi o herbatę w filiżance, kiedy inni dostają wodę w plastikowej butelce, uczy pewnego pana szarmanckości i manier, z drugiej zaś strony łatwo dogaduje się z kobietami pracującymi ciałem, zaczyna palić papierosy i jest gotowa spać w melinie, kiedy „grozi jej” wolność.

Demony i strachy wyszły z szafy

Ten spektakl to dokładna projekcja moich lęków związanych ze starością, samotnością, słabością i biedą. Żwawy taniec na końcu nie złagodził uderzenia. Jasne, śmiałam się – czasem nawet pierwsza, chwilę przed wszystkimi – ale śmiejąc się czułam, że pod tym śmiechem mam smutek i kamień. Jak wracałam do domu tego wieczoru, to nie tyle gniótł mnie w piersi, co piekł.

Następnego dnia schodziłam schodami z trzeciego piętra. Nie było wyboru, winda nie działała. Starsza pani z drewnianą laseczką zrównała się ze mną na tych schodach i odezwała się:

– Ja to jestem biedna, wie pani, winda nie działa. – No tak, winda nie działa – odbijam echem, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Ja mam 95 lat. Jestem zmęczona.

Mówiąc to, spojrzała mi w oczy. Dopiero w jej oczach zauważyłam ten wiek i to zmęczenie, wcześniej w ruchach ich nie dostrzegłam – szła szybciej niż ja i nikt jej nie towarzyszył, nie asekurował. Ogarnęło mnie przeczucie, że nie miała na myśli zmęczenia schodami. Zanim mnie wyprzedziła, powiedziała jeszcze: „Zdrowia pani życzę!”
Odpowiedziałam „dziękuję” i zawahałam się. Wiedziałam, że wypada dodać „nawzajem” i w końcu dodałam, ale naprawdę, naprawdę (!) przez chwilę w głowie życzyłam jej śmierci i byłam bliska powiedzenia tego na głos.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.