Na pewno są ludzie, którym porównywanie się z innymi pomaga, których motywuje. To są pewnie ci, których do działania pobudza możliwość rywalizacji. Tacy, którzy mają wysokie poczucie kontroli i wiary we własne możliwości. – Paweł na wuefie pobiegł najszybciej na 100 metrów? To teraz patrzcie, bo jak Paweł może, to ja też. W końcu znamy się od zawsze to mój sąsiad i kumpel, biegamy razem po lekcjach na boisku, więc jak mu się udało, to mnie też się uda.
To może działać. Tylko nie na wszystkich.
Myślę, że wszystko jest w porządku, jeżeli sami znajdziemy kogoś, kto w dziedzinie, w której chcemy się rozwijać jest dalej niż my, osiągnął już więcej, jest dla nas wzorem. Tylko to wymaga zgody i akceptacji miejsca, w którym się obecnie znajdujemy. Musimy mieć przekonanie, że to w porządku, że nie jesteśmy jeszcze tam, gdzie już jest ten człowiek. Świadomości, że to jest proces i ma etapy, których nie da się przeskoczyć. I póki dokładam starań i pracuję, próbując różnych sposobów, by coś osiągnąć, to wszystko jest w dobrze. Może idę wolniej, może nawet nie uda mi się dojść, ale posuwam się do przodu. Jestem dalej, niż byłam wczoraj. I widoki są ładne. I znalazłam nietypowy kamyk. I kumpla. I czuję, że już łatwiej mi się idzie. I cieszę się tym. Gdybym skupiała się tylko na linii mety, to wszystko po drodze by mi umknęło.
Gorzej jest w sytuacji, kiedy ktoś inny, nie my, dokonuje porównania i to my wypadamy gorzej w tym porównaniu. I słyszymy, że mamy być tacy, jak ten ktoś, przy którym nas postawiono. Już. Teraz. W tej chwili. Przecież to proste, no bo chyba widzę, że ten obok ciebie nie ma z tym problemu. – Zobacz, a Kamil już skończył to zadanie, a ty co? Na co liczysz?!
Z rodzicami mocno kojarzę takie zestawienia. Nie mam pretensji, wiem, że chcieli dobrze. Mogło im się wydawać, że właśnie mi pokazują, czego ode mnie oczekują. Postawienie mnie przed jasnym celem pomoże, ułatwi. Przez to pokazują mi, że wierzą i wiedzą, że mogę lepiej, dalej. Bo nie różnię się niczym od Kamila czy Justynki. Tylko że się różnię. Różnimy się od siebie: predyspozycjami, temperamentem.
Skutkowało to u mnie poczuciem bycia niewystarczającą, docierał do mnie komunikat, że powinnam się zmienić i dopiero jak się zmienię, pokroję tę paprykę w równą kostkę, a nie tak byle jak, to będę dobra grzeczna i będą ze mnie zadowoleni.. Czasem brakowało mi pozytywnego wzmocnienia, dostrzeżenia wysiłków i starań I tych drobnych zmian, tych małych sukcesów, które jednak tak łatwo przeoczyć, kiedy gdzieś obok ma się obraz pełnego i ostatecznego zwycięstwa.
Powtarzano mi co prawda, że nie muszę być dobra we wszystkim, że nie każdy może być orłem z matmy. To dobrze. Tylko nie pamiętam, żeby mi przy tym wskazywano moje mocne strony. Pamiętam tylko, że miałam przekonanie, że nie mam mocnych stron, że nie ma choćby jednej rzeczy, która przychodziłaby mi z łatwością. Mówiłam o tym głośno. I nikt tego nie kwestionował. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, i nikt mi nie powiedział, że jest inteligencja emocjonalna, empatia, wrażliwość na krzywdę. I na drugiego człowieka.
Może Twoje dziecko nie zbuduje mostu, nie odkryje nowego prawa fizyki, nie będzie drugą Szymborską czy Kapuścinskim. Ale może umie sprawić, że ludzie czują się dobrze tam, gdzie się pojawi. Może częściej i łatwiej się uśmiechają w jego obecności. Zaczynają lepiej o sobie myśleć. Wiedzą i czują przy nim, że są w porządku, że nie muszą niczego bardziej ani lepiej, żeby mieć czyjąś sympatię czy uznanie. Są dobrzy, właśnie dlatego, że są jacy są, a nie dlatego, że coś zrobili albo coś posiadają. Daje spokój, wynikający z pewności, że niczego im nie brakuje. To też się liczy. Takiej umiejętność też potrzeba. Może nawet bardziej teraz, kiedy jesteśmy tak ściśle i ze wszystkich stron otaczani obrazami sukcesu, idealnymi ciałami, egzotycznymi podróżami i samotnymi medytacjami na Bali w świetle zachodzącego słońca.
Towarzysz dziecku w odkrywaniu jego predyspozycji, bądź uważny, wyłapuj to, co robi dobrze lub choćby lepiej niż ostatnim razem. Zatrzymuj się nad tym i opowiadaj mu o tym,co wyłapałeś. Niech wie, że widzisz jego starania i wysiłki. Doceń je. Powiedz, jeśli sytuacja tego wymaga, że może tym razem nie wyszło, ale jeżeli nadal będzie mu na tym tak zależało i nadal będzie w to tak zaangażowany, jak był do tej pory, to przy wprowadzeniu drobnych modyfikacji i zmian, za jakiś czas pewnie pójdzie mu lepiej. Dopuszczaj, że jest wiele dróg do osiągnięcia tego samego, orzecha można rozbić nie tylko dziadkiem do orzechów, ale też tłuczkiem czy zębami (nie polecam). Doceniaj pomysłowość. Nie okazuj zniecierpliwienia. Czas to miłość.
Niektórzy rodzice (i szefowie) uważają, że wesprą i pomogą najbardziej, kiedy zrobią dokładną listę i wypunktują wszystko, co nie wyszło, nie pomijając przy tym niczego, co wymaga poprawy. Trudno ich zadowolić. Niechętnie mówią o tym,z czego są zadowoleni, co poszło dobrze. Mają przekonanie, że tylko wtedy rozwój jest możliwy, kiedy pracujemy nad poprawą tego, w czym jesteśmy słabsi, co nie przychodzi łatwo. Na swoim przykładzie, wiem, że to nie zawsze działa. Żeby się rozwijać potrzebujemy poczucia sukcesu, napędza nas wiara w to, że potrafimy, że możemy.
Powtarzające się doświadczenie porażki i ciągłe skupianie na niedociągnięciach, może wywołać w nas przekonanie o braku kontroli i wpływu na sytuację. Umocnić w nas poczucie, że nieważne, co robimy i jakbyśmy się nie starali, to i tak wyjdzie źle. I wtedy choćbyśmy widzieli kogoś bardzo podobnego do nas, kto mimo trudności odniósł sukces w dziedzinie, którą lubimy, to będziemy przekonani, że nam to i tak się nie uda. A po z pierwszym,nawet najmniejszym ,niepowodzeniu stwierdzimy, że nie warto próbować dalej.
Dlatego nie trzymajmy się tak kurczowo (spastycznie ;)) jednej definicji sukcesu. Niech każdy pisze własną. Przecież nie wszyscy marzymy o 6 zerach na koncie, 3 dzieci i kredycie na dom na 30 lat. Czasem też nie wiemy, jakie są nasze marzenia, bo słuchamy za wiele o tym, jacy powinniśmy być, a za mało o tym, jacy jesteśmy.