Kategorie
Wszystkie wpisy

Jeden z licznych upadków ulicznych

Jeszcze nigdy nie udało mi się przejść przez ulicę na zielonym. Światło zmienia się na czerwone, kiedy jestem mniej-więcej w połowie pasów. Kiedyś bardzo mnie to stresowało. Bałam się, że się przewrócę na środku ulicy i będę miała problemy ze wstaniem. Ludzie będą trąbić. W końcu chyba zadziałało zjawisko samospełniającej się przepowiedni. Czyli moje przewidywania co do zdarzenia (upadek na środku ulicy), wpłynęły na zachowanie (pogorszenie chodu) i sama je wywołałam. A może to zwykły stres i lęk, które znacznie ograniczają możliwości ruchowe. Nie jestem pewna. W każdym razie, stało się, upadłam na pasach. Do tego pan, który przyszedł mi na pomoc, zanim powiedział cokolwiek innego, skomentował, że jeżeli tak się przewracam, to dlaczego nie chodzę z opiekunem albo nie poproszę jakiegoś przechodnia o towarzyszenie mi przy przechodzeniu. Czyli, jak by nie patrzeć, spełnił się czarny scenariusz: upadam na jezdni, ludzie na mnie patrzą w momencie, kiedy najbardziej sobie nie radzę, kiedy jestem najsłabsza, a pan zamiast zapytać, czy wszystko w porządku i w jaki sposób może mi pomóc, w pierwszych słowach skierowanych do mnie, krytykuje mnie za bycie samodzielną.

Dobrze, że tak się stało. Potrzebowałam tego. Czasem to tak działa, że kiedy w końcu przeżyjesz to, czego się boisz, lęk się zmniejsza. Bo przekonujesz się, że nie umarłeś, ludzie nie trąbili, a pomogli (skomentował, jak skomentował, nie mam wpływu na to, co mówi. Ale mogę zdecydować, że nie przejmuje się tym). Słowem: Nie było tak najgorzej. Teraz przechodząc przez jezdnię już nie gapię się cały czas na sygnalizację, a automatycznie (jakby zielone światło wciskało w głowie play) zaczynam sobie nucić ukraińską folkową piosenkę: Oj zelene zhyto, zelene. (oj, zielone żyto, zielone). Prawie za każdym razem. Luz. A przynajmniej większy niż wcześniej.

Ta sytuacja nasunęła mi taką ogólną zasadę. Trochę mi niezręcznie tak to podkreślać, bo wierzę, że większość o tym wie, ale jednak komentarze takie, jak ten tego pana pt.: Robisz to źle. Chociaż znam cię pół minuty, wiem, co powinnaś robić powtarzają się, więc powiem:

Kiedy widzisz, że ktoś stosunkowo młody o ograniczonej sprawności straci równowagę albo się potknie i upadnie, to proszę, nie zaczynaj aktu pomocy od pouczenia (bo już i tak jesteśmy zestresowani sytuacją i nie jesteśmy niepełnosprawni od wczoraj).

UNIKAJ MÓWIENIA:

– Trzeba bardziej uważać, jak się chodzi. (Tak, bo za mało się jeszcze boję).

– Powolutku. Nie trzeba się tak śpieszyć. (Wyjątkowo często to słyszę i nie mogę przestać się dziwić, bo tempo to ja mam starego ślimaka. I to raczej widać).

– Trzeba częściej patrzeć pod nogi. (Ja często nawet nie wiem, jak wygląda niebo danego dnia, ale widocznie ciągle za mało się skupiam na tych wszystkich nierównościach).

Bo kiedy ma się problemy z układem nerwowym, koordynacją ruchową i równowagą, takie proste rozwiązania nie działają. Chociaż niby wiem to od prawie 30 lat, ciągle sprawdzam. I ciągle nie działają.

Zamiast tego POWIEDZ:

– Wszystko w porządku? Boli coś? Może pan/pani wstać i iść, czy mam zadzwonić po pomoc? Może gdzieś podwieźć?

(Gdy upada osoba starsza, po 65 roku życia, ryzyko złamań jest większe, pomoc wygląda inaczej. Po informacje na ten temat odsyłam tu.)

Widać różnicę? W pierwszym zestawie jest ocena i wytknięcie, co robię źle. Drugi zestaw to zainteresowanie i troska. Wiadomo, który zestaw wybierać.

Tych pozytywnych reakcji ludzi, jakich doświadczam na przejściu (ale i ogólnie) jest więcej. One przeważają. I je też zauważam i nimi żyję. Nawet ostatnio zrobiło mi się tak miło, że prawie się rozpłynęłam, bo jak się nie spodziewasz, to taki miły gest cieszy znacznie bardziej. Przechodząc przez pasy, usłyszałam:

– Proszę się nie bać, my idziemy z panią.

Było już czerwone. Nie spostrzegłam, kiedy się zmieniło. Ale jeszcze jakiś czas temu tylko to światło bym widziała. Pani się zorientowała, że to mogło mnie zestresować. Cudne, że ktoś przypadkowy na ulicy, w mniej niż minutę, potrafi tak bezbłędnie wczuć się w sytuację zupełnie obcej osoby.

Beata Ebert

Autor: Beata Ebert

Mówią mi Beti, ale to niewiele mówi. „Gleba” byłaby ksywą znaczącą. Bo jakoś tak silnie ciągnie mnie do ziemi i trudno mi utrzymać pion. Często sprawdzam, czy chodnik jest właściwie wypoziomowany. Kiedy dopuszczą konkurencję sportową: bicie głową o glebę, zdobędę medal. Z ziemniaka.
Możesz zobaczyć mnie, jak trzymam klasę, klęczącą przed drzwiami, lodówką, śmietnikiem czy kasą.

Lubię składać słowa i stykać znaczenia. Nieumiejętność liczenia zmusza mnie do płacenia kartą.

Każde wyjście to dla mnie wyprawa. Do dżungli. W nocy. Bez maczety. Z chińskim przewodnikiem.

Nie pójdę do nieba, bo boję się schodów i wysokości. Winda akurat będzie pewnie w naprawie. Mogę smażyć się w piekle. Ale tylko na głębokim oleju. I jeżeli obok będzie smażyć się karkóweczka.

Gdybym powiedziała, że nie biegam, skłamałaby: nigdy nawet nie biegłam. Ale mówię biegle. Po pongielskiemu.

Jeśli chcesz mnie lepiej poznać, zatrzymaj się albo idź obok mnie. Nie wyprzedzaj, bo nie zdołam Cię dogonić. Nie idź też za mną, bo oboje się zgubimy. Możesz mnie czasem podwieźć. Ale nie zawieść ani zwodzić.

Jeśli chcesz pokazać mi, że mnie lubisz, daj mi swój czas. Nie próbuj pomóc, próbuj zrozumieć. I bądź cierpliwy.

Kojarzysz taką nalepkę na paczkach i przesyłkach: „Uwaga, szkło!”? Ja powinnam nosić taką z napisem: „Uwaga, czujący człowiek!.” Przez to proszę, zostaw ostre słowa, uszczypliwe komentarze i szpile przed wejściem na ten blog, a wszystkim nam będzie tu dobrze i bezpiecznie.