Skolioza i garby dróg – piękne. I te mgły na szczytach, co wyglądają jak dym. Jakby się paliło. Może to widział Ed Sheeran, jak śpiewał „I See Fire”? Tylko on tam przekonuje, że to ogień drąży dusze. A nie trzeba ognia. Ani nawet płomienia. Wystaczy ten dym.
Górna granica bólu
15 godzin autobusem w jedną stronę. Na miejscu, przy wysiadaniu, złapał mnie taki ból, że nie mogłam się ruszyć ani nawet powiedzieć, co mi jest. Nie wydawałam z siebie prawie żadnego dźwięku, żadnego jęku. Świszczał mi tylko oddech. Chyba mięśnie oddechowe też się zacisnęły. I brzuch. Brzuch najbardziej. Wszystko trwało około 20 minut. Byłam zaskoczona, bo dotąd myślałam, że spastyka chwyta mnie tylko za ręce i nogi. Jednak się nie rozdrabnia, zagarnia wszystko. Pewnie złożyło się na to kilka czynników. Ale obstawiam, że głównym był stres. Bo nie unieruchomienie. Ruszałam się na siedzeniu jak jakiś młynek. A w przerwach okrążałam stacje benzynowe. Ciekawe, bo droga do domu nie różniła się niczym, nie zmieniłam strategii (nie wiedziałam, co mogłabym zrobić inaczej), mimo to sytuacja się już nie powtórzyła.
Trudno olać toalety
Jedna stacja benzynowa, jedna toaleta. Inaczej – jeden kibel na ponadczterdziestoosobową wycieczkę. Bez podziału na płcie. O stopniach niepełnosprawności chyba nikt w tamtych stronach nie słyszał. Długo nie sikałam. Próbowałam. Nie wychodziło. Kolejki mnie stresują i blokują. A kiedy ustawiałam się ostatnia, żeby nikt nade mną nie stał i nie mówił: „ w tym czasie, to już trzech by się wysikało”, czekał już cały autobus.
Góry wyskie, ale Bóg najwyższy
W samej tylko Komańczy (wieś około 900 mieszkańców) są trzy cerkwie, jeden klasztor, jeden kościół i jedna Sala Królestwa Świadków Jehowy. Odpuściłam liczenie przydrożnych kapliczek. Nie ma apteki. Jest punkt apteczny. Pewnie dlatego pewien pan skierował mnie do egzorcysty. Przez to odniosłam wrażenie, że nikt tam się nie leczy. Oni się uzdrawiają.
Nigdy nie czułam się dobrze w kościele, ale cerkwie jeszcze potęgują we mnie to uczucie bycia niechcianą w tego rodzaju przybytkach. Cerkiew stawia się w najwyższym punkcie, na wzgórzu. Do środka prowadzą schody. Kamienne, wysokie. W środku brakuje ławek. Zamiast kontemplować ikony, myślę o tym, ile jeszcze wytrzymam, stając. I czy wypada kołować krzesło.
Stop mnie złapał
Ale zanim mnie złapał, to przeszłam 2.6 km szlakiem architektury drewnianej (druga nazwa: szlak cerkwi drewnianych). Sama. Korzystałam z lokalizacji. Pierwszy raz. I nie zbłądziłam. Już któryś raz z kolei. Dobra passa trwa nieprzerwanie. Z powrotem pozwoliłam się podwieźć. Nie dlatego, że byłam zmęczona (odpoczywałam po drodze). Zależało mi na czasie. Tego dnia w miejscu, w którym nocowaliśmy, miało być wesele. Chciałam podejrzeć i podsłuchać, jak wchodzi na salę. Liczyłam po cichu, że wejdzie z głośnym góralskim przytupem. A może nawet z góralskim przytupem i ukraińską przyśpiewką. Niestety. Wesele było „ nasze”. Nic, czego bym nie znała. Ukraińskie miało być kolejne, w sobotę, po naszym wyjeździe.
Częściowo żałowałam tej podwózki. Bo pójść tam i dojść z powrotem, to już byłby nie lada wyczyn. Osiągnięcie. Satysfakcja podwójna. Ale z drugiej strony ci ludzie, którzy mnie podwieźli, na oko para po czterdziestce, byli bardzo sympatyczni. Tak na mnie podziałali, tak nakręcili, że cały czas się uśmiechałam, kiedy rozmawialiśmy. Mówiłam szybko i w głosie było słychać ten uśmiech.
Odżył w butach
Mam dobre buty. Nie górskie, nie ortopedyczne. Takie dla służb mundurowych. I nie to, że się nie zdzierają. Zdzierają się jak każde. Ale są szerokie. Nic nie uciska. Palce w tych butach mają dużo miejsca. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, teraz nawet skarpetki dobieram tak, żeby w okolicach palców był luz. Bo wtedy moje maczugi mniej na siebie nachodzą. Daje to taki komfort, jakby nie miało się butów na nogach. Do tego stopnia, że przez 15 godzin w autobusie nie musiałam świecić skarpetkami. Tyle że są ciężkie. Pewnie przy długim chodzeniu będzie ten ciężar czuć.