Marysia kursuje między kuchnią a pokojem, zbiera swoje rzeczy z mieszkania, które dzieliłyśmy ponad trzy lata. Pakuje się. Zamieszka teraz z wybrankiem, na swoim. W tej chwili przypomina mi robota, który się przegrzał: jej ruchy są krótkie i rwane. Mam wrażenie, że nie myśli i nie widzi, tylko się kręci. Czekam, aż z jej przepalonych obwodów zacznie unosić się dym. Unika mnie wzrokiem. To emocjonalny moment. Widzę, jak początkowo powstrzymuje łzy, potem już pozwala im swobodnie płynąć.
Nieraz mi powtarzała, że czuję się tu ze mną jak w domu.
Znamy się od liceum, ufamy sobie, dzielimy się właściwie wszystkim, co nas dotyczy. Teraz to się jakoś zmieni, nie wiadomo, jak będzie, stąd pewnie te łzy.
Patrzę na nią i myślę, jak dobrze wracało mi się do mieszkania, w którym była. Cieszę się, że doceniałam to nasze wspólne mieszkanie, kiedy jeszcze trwało.
Skończyło się.
Zaczynam poszukiwania współlokatorki. Robię zdjęcia mieszkania. Redaguję ogłoszenie. Wstawiam. Odzew jest duży, nie spodziewałam się tego. Ludzie lajkują, dopytują, przychodzą, oglądają.
Pojawia się wiolonczelistka jeszcze w szkole muzycznej, dziewczyna na ostatnim roku weterynarii, która boi się, że nie zdoła wykonywać eutanazji, przyszła polonistka z notesem w ręku, początkująca lekarka, która wcale na mnie nie patrzy i o nic nie pyta, jest za to bardzo zainteresowana pokojem i przedmiotami…
Wchodzą, wychodzą, znikają.
Po jakimś czasie zauważam prawidłowość: ludzie przy pierwszej wymianie wiadomości mówią, że są bardzo zainteresowani ogłoszeniem, niektórzy nawet przekonują, że już się właściwie zdecydowali i bardzo im zależy, ich zainteresowanie gaśnie natomiast, kiedy widzą…no właśnie, mnie czy mieszkanie?
Obstawiam, że mnie. Bo mieszkanie widzieli już wcześniej, na zdjęciach.
Rozmawiam z Marią:
– Marysiu, to bez sensu. Co oni sobie myślą?! Że co ja jestem? Przewodnik w muzeum? To niech mi chociaż płacą, a nie tylko karmią obietnicami „odezwę się” – w uniesieniu opluwam sobie brodę. – Oprowadzisz kogoś w moim imieniu, proszę? Pomożesz mi?
Pomogła. Pierwsza osoba, którą oprowadziła Maria, zdecydowała się na wynajem.
Pierwsza osoba
Ja na czas tego oprowadzania wyszłam z mieszkania. Przedtem schowałam wszystko, co wskazywałoby, choćby mgliście, na niepełnosprawność: zapasowe kule, buty ortopedyczne. Nawet matę antypoślizgową z wanny zwinęłam!
Pięć lat.
Tyle mieszkała ze mną Ola. Dziewczyna, która zobaczyła mnie po raz pierwszy dopiero, kiedy wnosiła walizki do swojego świeżo wynajętego pokoju. Ale wiedziała o mojej niepełnosprawności z opowieści Marysi.
Zaakceptowała.
Do tej pory się zastanawiam, czyby się zdecydowała, gdybym to ja ją przywitała w drzwiach, a nie Maria.
Nie wiem. Wiem tyle, że Ola planowała wynajmować ten pokój dwa lata, do końca swoich studiów. Studia się skończyły, wspólne mieszkanie nie. Ola mówi, że dłużej mieszkała tylko w domu rodzinnym.
Najwyraźniej zyskuję przy bliższym poznaniu.
Szukanie lokatorki, zanim zaangażowałam w to Marię, było dla mnie trudnym doświadczeniem. Nie chciałam znowu tego przeżywać. Ola uprzedziła mnie wcześniej, że się wyprowadza, a ja długo nie robiłam nic, żeby znaleźć kogoś na jej miejsce. Unikałam, jak mogłam. Dawałam ogłoszenie przed publikacją komuś do oceny, chociaż wiedziałam, że jest dobre. Czekałam kilka dni na lepsze światło do zdjęć. Wszystko, byleby tylko odsunąć moment zawieszenia ogłoszenia w internecie. Byleby nie mierzyć się ponownie z odrzuceniem. Falą odrzucenia.
Fal, nie ma fal?
Są! Ale z obu stron. Tego nie zapamiętałam. Pamiętałam tylko odrzucenie. A ja też przesiewam kandydatów. Sortuję. Oceniam. Nie daje szansy. Komu?
- Panom, dla własnego bezpieczeństwa i komfortu.
- Pani z ponad dwoma tysiącami znajomych na Facebooku i ze zdjęciami w samych kuszących pozach, bo narcyzka pewnie jakaś.
- – Co, pani z mężem? A ja będę kim w takim układzie, dzieckiem waszym? Achh, z WĘŻEM pani mówi. – Myślałam, że to autokorekta. Ale… Serio?! Brrr! Nie. Nie usnęłabym w jednym mieszkaniu z wężem.
- Pani z depresją i zaburzeniami odżywiania, bo nie chcę wyczulać się na zapach wymiocin w łazience i musieć jakoś reagować.
Ciekawa sytuacja. Nie chciałabym być przekreślana i odrzucana ze względu na niepełnosprawność, a sama posługuję się stereotypami, uogólnieniami i kieruję się lękiem. Właśnie, lękiem czy intuicją? Czy to coś złego, czy może to mnie chroni i w ten sposób stawiam granice? Czy zawsze powinno i unikać uproszczeń i oceniania po pierwszym wrażeniu? To ogóle możliwe?